Duża Kora w Dharamsali, czyli spacerując wokół rezydencji Dalajlamy

Submitted by Radek on Sat, 12/06/2014 - 13:34
     Kora w języku tybetańskim znaczy 'okrążanie'. Kora to jeden z podstawowych tybetańskich obrzędów praktykowanych codziennie przeze wielu wyznawców buddyzmu. Polega na okrążaniu miejsca uznawanego za święte czy specjalne. Można chodzić wokół małego czortenu (stupy) wśród pól na wsi czy przy szlaku, wokół większej stupy zawierającej często buddyjskie relikwie (jak Stupa w Sanći, Bodnath Stupa w Katmandu czy Stupa w Sarnath), góry Kajlas (Kailash) w Tybecie, Pałacu Potala w Lhasie czy - wreszcie - rezydencji Dalajlamy na wychodźstwie, w McLeod Gandź, w Dharamsali w Indiach.

 
W Dharamsali jest Mała Kora i Duża Kora. Jeśli robisz tą pierwsza, to po prostu spacerujesz dookoła świątyń klasztoru Namgjal (dookoła świątyń Tsuglagkhang i Kalachakra). Jeśli idziesz na Dużą Korę, to wędrujesz dookoła wzgórza, na którym znajdują się te świątynie, klasztor oraz dom Dalajlamy. Piękny 20-40 minutowy spacer alejką przez las czy też park, wśród setek flag modlitewnych i dziesiątków modlitewnych młynków, którymi niemal zawsze porusza jakiś przechodzący buddysta.

 

 

Wędrując ścieżką Dużej Kory mija się pomniczek. W 2004 roku, kiedy byłem tu pierwszy raz, na pomniku było popiersie jednego mężczyzny. To Thubten Ngodub. W 1998 roku, podpalił się w centrum Delhi protestując przeciwko akcji policji próbującej usunąć Tybetańczyków prowadzących strajk głodowy. Zmarł w szpitalu kilka dni później.
 
Dziś na pomniku jest jeszcze drugie popiersie. To 27-letni Jamphel Yeshi. Podpalił się 26-tego marca 2012 w centrum Delhi protestując przeciwko wizycie Prezydenta Chin Hu Jintao w Indiach. Jego zdjęcie płonącego, biegnącego wśród tłumu obiegło świat.

 

 

Na ścieżce Dużej Kory jest też tablica. Wisi na niej 120 portretów. To wizerunki Tybetańczyków - przeważnie bardzo młodych, - którzy podpalili się protestując w kilku ostatnich latach. W ostatnich latach, na terenie Tybetu takie desperackie protesty nasiliły się. Wciąż trwają.

 

 

Trudno sobie wyobrazić poziom desperacji pchający ludzi do tej formy protestu. Jasne i przerażające, że muszą być tego mocne powody.

* * * * * 

   Przypomina mi się komentarz uczestniczki wyjazdu, który jakiś czas temu prowadziłem. Zaczęliśmy wtedy w Delhi, pojechaliśmy do Amritsaru, a stamtąd do McLeod Gandź. Zakwaterowanie i chyba popołudniowy spacer w okolice świątyni. To była jesień 2012. Przerażające protesty podpalających się Tybetańczyków trwały już dobrych kilka miesięcy. Dziesiątki ofiar. Przed świątynią wisiał banner z podobiznami protestujących. Staliśmy przy nim, a ja mówiłem jakieś podstawowe rzeczy na temat XX-wiecznej historii Tybetu i wydarzeń ostatnich lat. Trudno chyba będąc tam nie być poruszonym. I wtedy jedna z uczestniczek skomentowała jakoś mniej więcej tak: "Jak ktoś ma nie po kolei w głowie, to robi takie rzeczy".

 

* * * * * 

   Innym razem, w Warszawie, zimą chyba 2012/2013, byłem na demonstracji zorganizowanej przez społeczność Tybetańczyków mieszkających w Polsce. Pamiętam, że był mroźny wieczór; staliśmy pod Kolumną Zygmunta. Khalsang - jeden z Tybetańczyków - przemawiał, a ja rozdawałem przechodniom przygotowane przez organizatorów ulotki.
- Co to, - zapytała jedna pani.
- Informacja o tym, co dzieje się w Tybecie, - odpowiedziałem.
- A co się dzieje?
- Ludzi mordują - odpowiedziałem bez namysłu.
- Naszych mordują? - zapytała zaskakując mnie.
- Tybetańczyków, - powiedziałem i dodałem coś w stylu: - chińskie władze prześladują i mordują Tybetańczyków.
- Eee, to nie... - odpowiedziała oddając mi ulotkę. - Nie jestem zainteresowana. Bo wie pan, - dodała coś takiego, - bo naszych, katolików, to wszędzie mordują...
 
Tamtego dnia poszliśmy pod Ambasadę Chin w Warszawie. Tybetańczycy przygotowali pudełka w kształcie małych grobów. Ustawili je na ulicy, przy każdym postawili tabliczkę z podobizną zmarłego protestującego. Na nagrobkach zapalono znicze.

* * * * * 

Tybetańczycy mówią, że odprawiając korę powinno się mówić lub myśleć mniej więcej tak: "oby wszystkie istoty czujące były szczęśliwe, oby wszystkie istoty czujący mogły uniknąć cierpienia". Wielu Tybetańczyków i innych buddystów tak właśnie robi wędrując ścieżką wokół domy Dalajlamy w Dharamsali.

* * * * * 

Zobacz też:

-----
Ten i inne posty dostępne są również na RadekKucharski.blogspot.com. Tam można je komentować.